Morosophus

Morosophus

Pomysł był karkołomny: połączyć harmonijnie breakdance, skateboarding, graffiti, slam (poezja improwizowana na żywo), film i historię sprzed kilkuset lat. W bohaterze XVI-wiecznego dramatu Wilhema Gnapheusa odnaleźli siebie – odrzuconych przez społeczeństwo Mądrych Błaznów (Morosophus tłumaczy się jako Błaźnimędrzec). Historyczny Morosophus grał na flecie i studiował astrologię. Gdyby żył współcześnie, byłby pewnie DJ-em, malowałby graffiti, jeździł na desce czy tańczył breakdance. Morosophus wyczytał w gwiazdach, że spadnie deszcz, od którego wszyscy zgłupieją. Chciał ostrzec społeczeństwo. Zlekceważono go.

Współcześni Morosophusowie też często czują się lekceważeni. Domagają się uwagi, zrozumienia. W programie spektaklu czytamy: „Kultura uliczna nie jest sztucznym ani zamkniętym światem. Skupia wokół siebie to, co jedni cenią, a inni nienawidzą”. Zajawkowicze postanowili pokazać, że breakdance to nie tylko akrobatyka, graffiti nie musi być wandalizmem, a jazda na desce to nie lekkomyślne narażanie zdrowia. Udowodnili, że to, co robią, to nie bezsensowne marnowanie czasu, lecz forma ekspresji, sposób wyrażenia siebie. Mało tego – to lekceważony, lecz tak samo istotny składnik naszej kultury jak muzyka poważna czy teatr. Nie wierzycie? Zobaczcie „Morosophusa”.

Obsada: Anna Andrzejewska, Iwona Suszycka, Urszula Zimnoch, Wojciech Blaszko, Krzysztof Kiziewicz, Radosław Guziejko, Karol Hodun, Mirosław Piech, Marcin Rogalski, Cezary Krukowski, Karol Niecikowski, Rafał Kamiński.

Recenzje:

Deskorolka Morosophusa
Ulica wdarła się do Teatru Dramatycznego. I porwała wszystkich. Takich oklasków i owacji na stojąco w Węgierce nie było od lat.  Zapomnij drogi widzu o klasycznym dramacie czy taniej komedii. Zasiądziesz w wygodnym fotelu, ale zaraz będziesz się chciał z niego zerwać, bo rytmy i energia bijąca ze sceny sprawią, że też chciałbyś sobie poszaleć. Zadziwisz się, bo zobaczysz grafficiarzy i deskorolki w nobliwym teatrze. Zapatrzysz się, bo gibcy tancerze w swoich breakdance’owych wyczynach zdają się przeczyć prawom fizyki. Zasłuchasz się też, bo połączenie miksującego didżeja, trąbki i basu, na żywo akompaniujących tancerzom, jest lepsze niż świetne. Do tego: wideoprojekcje w tle, zapach sprayu graffiti roznoszący się po sali, slamowanie. Efekt? Piorunujący.
Najbardziej niezwykle jest zaś to, że to widowisko zrobili młodzi ludzie, którzy do Węgierki przyszli wprost z ulicy. W znaczeniu dosłownym. „Morosophusa” – projekt taneczno-muzyczny i jednocześnie siódmą w tym sezonie premierę w Węgierce – sporządzili tancerze i muzycy z Białegostoku i okolic, wywodzący się właśnie z szeroko rozumianej kultury ulicznej i hiphopowej.
Skrzyknęło się ponad 20 osób (tancerze, slamowcy, skate’owcy, grafficiarze, muzycy). Sami – od scenariusza po scenografię – zrobili przedstawienie (teatr użyczył sceny, pomocy technicznej i merytorycznej, na żywo zagrali profesjonalni muzycy). Zrobili też programy, ulotki, plakaty. Powstało zwarte – w sensie konstrukcyjnym – konsekwentnie prowadzone przez 50 minut widowisko (w reżyserii Tomasza Gilewicza). Swoisty manifest kultury i sztuki ulicy, młodzieżowych zainteresowań, które – co powszechne – postrzegane są przez innych jako marnowanie czasu. Bardzo niesprawiedliwie – to ekspresja młodych, ich pasji, podparta niezłymi talentami.
O tym jest właśnie „Morosophus”: o pasji nierozumianej przez społeczeństwo, goniące za codziennością. O indywidualności niszczonej przez rutynę i niechęć nijakiego tłumu.
W sensie fabularnym spektakl nieco kuleje (inspiracją był staropolski moralitet Gnapheusa o wędrownym grajku, niedopasowanym do reszty; co jakiś czas pojawiają się tu wtręty z tego dramatu, które nieznającym kontekstu mogą się wydać cokolwiek niezrozumiale – scena z parasolem). Ale wytańczone historie konfrontacji „My – Oni” są jednak tak wyraźne i sugestywne, że nawet te drobne potknięcia i odrobina egzaltacji w partiach mówionych – nie mają znaczenia.
Od młodych trudno oderwać wzrok. Są profesjonalni – scenografia, choreografia, kostiumy, filmy. Ciągle naturalni (choć deski teatru to nie jest ich naturalne środowisko), autentycznie utalentowani (zatańczą przepełniony autobus i zautomatyzowany tłum, co dziwić nie powinno, bo wśród tancerzy są uczestnicy kultowego już projektu hiphopowego „12 ławek”, zrealizowanego w Teatrze Muzycznym w Gdyni oraz spektaklu „Opentaniec” i „Koty”). Dowcipni i z poczuciem misji (do pracy nad spektaklem wciągnęli najmłodszych – najlepszych uczestników prowadzonych przez siebie warsztatów).Tylko pozazdrościć takiego mariażu.
Czy po takim spektaklu układ „My – Oni” przejdzie ewolucję? Już po wszystkim rozentuzjazmowana publika zerwała się z krzeseł. A gdy zaczął się 20-minutowy jam session (na scenę zbiegli znajomi z ulicy), nikt nie opuścił sali, jakby przedstawienie trwało dalej. Tak jak starszy pan, który patrząc na breakdance’owe szaleństwa, kręcił głową z podziwem. Poproszę o jeszcze.

Monika Żmijewska, Gazeta Wyborcza, 08.05.2006

 

  • Scena: duża
  • Premiera: 6 maja 2006
  • Autor: Wilhelm Gnapheus
  • Reżyser: Tomasz Gilewicz
  • Scenografia: Marcin Żukowski, Dagmara Czarnecka
  • Muzyka: Andrzej Stankiewicz, Piotr Chociej, Tomasz Witek,
  • Choreografia: Wojciech Blaszko